8. IV 2018 Saltway Barn, UK
Skoro Daukszewiczem zaczynamy, to musi być ciepło jak za piecem, prawda?
Orzekli w radio spece, że ciepło będzie ale przecież nie tutaj tylko w Polsce. Krzysztof przecież nietutejszy bajarz więc na angielskiej aurze się nie zna.
Ja za to, już trochę się poznałam i wiem, że jeżeli w Kopciuszka od rana w popielniku się nie pobawię, to niedziela temperaturą raczej do Narnii się zbliży, bajkowo patrząc na sprawę.
W ciepłe szare kapcie numer „kajak 39” wpadam miękko, w nosie mając Kopciuszka z jego filigranowym pantofelkiem. Rozkoszuję się mięciutkim materiałem na bosych stopach, okrywam ramiona pluszowym kocykiem w myślach pijąc już waniliową soya latte…
Spod kołdry wystaje poczochrana blond fryzura „Mamo, będzie dzisiaj kaffka w łósssku i kominek…?Albo mozze być kisiel, rózzzzowy…” Czar poranka prysł, jak to u Kopciuszka przecież……. „Już się robi synku…!”
No właśnie, od rana w niedzielę „się robi”.
Ale zatrzymam się tutaj, bo poczułam, że żartuję sobie trochę zbyt lekko. Przecież Matek z Czworgiem, Sześciorgiem, Dziesięciorgiem jest na świecie całkiem sporo. A zdecydowana większość nawet w niedzielę, nie ma co położyć na talerzu swoim dzieciom. Kropka.
Jest też i przecież ta część kobiet, która oddałaby wszystko, żeby mieć choć Jedno, to Upragnione i nie wypuszczać go z ramion ani w niedzielę, ani w żaden inny cholerny dzień Jej życia. Chcę o tym pamiętać uprawiając takie tutaj blogowe „pseudonarzekanie”. Przepraszam, obiecałam, że będzie szczerze, nie zawsze lekko.
To może zacznę inaczej.
W idyllicznej i opływającej w dobrostanie rzeczywistości, zdarza się czasem, że nie mamy czasu dla siebie. I to mam tutaj na myśli wypaczając trochę sarkastycznie obraz takiej przykładowej niedzieli.
Wracając do tonu lżejszego, myślę, że sporo z nas nie czyta od rana książki, nie uprawia joggingu, stretchingu czy nawet jogi. Niedziela to niejednokrotnie najcięższy dzień tygodnia jeżeli popełni się błąd niezaplanowania weekendu poza domem.
Dzisiaj u mnie zapowiada się właśnie taka niezaplanowana niedziela.
Postanowiłam, że zamiast joggingu „pouprawiam” sobie dzisiaj Nordic Walking, a co mi tam. Więc robie „walking” do drewutni i „nordic” mam od razu gratis bo przecież w kapciach brytyjskie tropiki zaatakowałam. W drewutni zaawansowany stretching odpaliłam po takie ładne, okrąglutkie drewienka…Odechciało mi się rozciągania -jak polano najpierw w pustą dzisiaj głowę, potem prosto na najmniejszy palec w kapciach przecież ukryty- runęło z hukiem.
W ramach potencjalnej jogi w sumie medytować już też zaczęłam nad zapałkami, które nijak ogień krzesać chciały. Proszę, aktywności całkiem modne, prawda…?
Kominek rozpalony.
W drodze po kawę, bukiety pięknych żonkili od Frania osładzają zakopcony poranek…Obok jednego wazonika pozostałość po wczorajszym wieczorze mruga z zachętą… „Kaffka” z wkładką przeszło mi przez głowę, ale zrobiłam tylko zdjęcie ślicznotce 😉
Jak zrobiłam jedno, to po kawę już nie dotarłam bo akurat światło ładnie się rozkładać zaczęło: to na kociej łapie , to na psim nosie, to na…….. najpierw w obiektywie pojawiły się malutkie, „pączusiowe” jeszcze stópeczki, zaraz po nich jedna para- powiedzmy- w rozmiarach zbliżonych do Kopciuszka. Dalej niestety, musiałam zmienić perspektywę bo mi się te nastoletnie gicze po prostu w kadrze przestały się mieścić.
Przestało mi się również mieścić w głowie, że czwórka moich aktywnych, fajnych dzieciaków przez braki organizacyjne z mojej strony tak szybko i jednomyślnie sposób na „nudę” znalazła. Nawet pies z kotem- jak dobrze popatrzycie – lenia niedzielnego na kanapie przed kominkiem prezentują…
Przez chwilkę pomyślałam, że skorzystam może z okazji i wcisnę się pomiędzy nich z dobrą książką( albo Netflixem..)…
Jednak dzisiejsza rola Kopciuszka uległa nagle poszerzeniu…” Mamiii, a upieces sarlotkę dla mnie???” Właściciel „pączusiowych” wychylił się znad Iphone’a z błagalną miną..
„Zrobię, pod warunkiem, że przygotujesz ją ze mną…”
Trójka z czwórki zerwała się od razu z kanapy!!! Zadziałało!!
Kopciuszku do garów zatem. Przynajmniej zamiast popiołu będziesz miała mąkę we włosach…
Na szczęście w lodowce nie było jajek, masła i śmietany ( a szarlotka Babci Jadzi zdecydowanie wegańska nie jest).
Szybko przekalkulowałam, że wycieczka do polskiego sklepu w Redditch zagospodaruje znaczną część niedzieli. Zahaczymy też o skatepark (żeby ten Jeden, co się z kanapy ruszyć nie chciał -też miał motywację do wycieczki ) . Heel whip, king heel, bar spin, 360 i takie takie tam ostatnio Jaśkowi tylko w głowie … Rampy, hulajki, vansy i koszule po kolana … Ale szarlotkę też lubi, więc oderwanie go od telefonu wydaje się dziecinnie proste.
Finał dopowiadam fotograficznie, a na polecenie mojej Blogmanager (autorki kilku świetnych, dzisiejszych zdjęć) zapraszam wkrótce do zakładki „Od Kuchni”. Może uda mi się tam choć trochę podzielić ciekawymi rodzinnymi przepisami i przybliżyć smaki naszych leniwych niedziel.
Pracowitego poniedziałku, życzy leniwy niedzielny Kopciuszek!
P.S.
Sekretem udanego wypieku jest użycie odpowiednich narzędzi…Tu ewentualnie można zastosować wałek, ale wtedy nie gwarantuję efektów końcowych 😉
„Nie chcę takiej małej sarlotki, więksą chciałem…”
Cudowni jestescie. W szczególe i ogóle. I przepis na szaroltke poproszę. Taka wybitnie nie wegańska tylko babcina 🙂
PolubieniePolubienie