21.IV.2018. Feckenham
Sobotni poranek mimo, że słoneczny ciąży mi ja kula u nogi… Wczoraj był taki łagodny piękny wieczór…. Ale wąchanie pościeli na wietrze przestało mnie zaspokajać….
Od dwóch tygodni, nie miałam chwili samotności…
Kocham moje dzieci, ale kiedyś akumulatory zaczynają się wyczerpywać. Przede mną perspektywa kolejnego tygodnia z Nimi, bo wizyty Taty wypadły z kalendarza, ze względu na obowiązki dyżurowe.
A na dodatek od tygodnia na paddocku czeka na mnie TEN.
Siwy i mimo swojego dojrzałego wieku, nadal ognisty. Moje uzależnienie.
(…)
Nie wytrzymuję i sięgam po portfel.
“ Kto chce zarobić 10 funtów??? “
“ Na godzinę…?”odzywa się zaspany, jeszcze nie zmutowany głos Jaśka…”
„Nie NA tylko ZA . Za półtorej godziny fachowej opieki nad Frankiem.!!!Nie ma sadzania brata przed komputerem i oglądania bajek, tylko taka prawdziwa robota dobrej Niańki; literki, rysowanie, z lizaków zrób kukiełki, potem na dwór oglądać biedronki…!”
“Jasne Mama, jak pójdziesz jeździć to Cię pięć godzin nie będzie… Ja w to nie wchodzę… Poza tym skąd miałbym wziąć biedronki….”
Bezczelność… No może raz czy dwa omsknęło mi się parę minutek, ale dycha za półtorej godziny to chyba dobra stawka za robotę, którą często robi ot tak po prostu…?
Korzystając z okazji do zdobycia przewagi nad bratem przydreptuje uśmiechnięta Hanulka..” Mama, możesz iść, ja się pobawię z Franiem za darmo…” za taki tekst zyskuje się u mnie dodatkowego piątaka … Deal. Płatne z góry. J
(…)
Uzależnienie. Tak, to chyba musi być to.
Nadnercza (jak ktoś ma dwa to szczęściarz, bo mnie zostało już tylko jedno) kipią, przysadkę prawie rozpiera a poziomem adrenaliny zbliżamy się może do bungee jumping lub skoku ze spadochronem.
A ja nadal, przez ponad trzydzieści lat i to z własnej woli, wkładam nogę w strzemię.
Z własnej woli , – ba! nawet z lubością- oplatam udami ciało ważącego prawie tonę zwierzęcia .
Kiedy zaczyna się poruszać, nie ma mięśnia, nie ma tkanki, która nie byłaby pobudzana. Nie mogę nawet powiedzieć, że sama się ruszam, bo tak naprawdę jestem po prostu bezwzględnie poruszana. Cała, calutka.
W jakiej innej sytuacji obca siła ma nad człowiekiem taka przewagę…? Nie mam pomysłu…
Mogę tylko zmieniać gatunki wierzchowców, bo faktycznie podróżując na słoniu, wielbłądzie, ośle czy żyrafie zasada pozostaje ta sama. Złudne poczucie kontroli nad sytuacją i relacja oparta na pawłowowskich teoriach.
(…)
Mam pod sobą 700 kg, mięśni i tkanek zdolnych do wytworzenia sił absurdalnie niewspółmiernych do moich własnych. Mój mały odwet to równowaga oraz świadoma praca przywodzicieli. Teoretycznie jestem w stanie zachować zbalansowaną pozycję, kiedy, uda z żelazną siłą zamkną się wokół zwierzęcia, jednocześnie biodrom należy nakazać swobodne rozluźnienie, by kołysały się miękko w siodle (lub wersja: upgrade bez siodła) .
Jak w każdym sporcie po pewnym czasie pamięć mięśniowa umożliwia nam zautomatyzowanie ruchów, także moją uwagę przykuwa teraz krajobraz i pogodny nastrój Faisala, który parska sobie radośnie, energicznie wprowadzając moje ciało w ekstazę pogłębiającą się z każdym jego krokiem.
Nasz dom sąsiaduje z Wildlife Trusts’ Feckenham Wylde Moor reserve i otoczony jest tzw. „zielonym pasem” ochrony ciągnącym się aż do gór Malvern.
Odnajduję maleńką niebieską tabliczkę z napisem Bridleway. W Wielkiej Brytanii sieć szlaków konnych umożliwia dotarcie do miejsc niedostępnych dla ludzi. Nasza Bridleway wydaje się prowadzić przez sam środek ogromnej przestrzeni rezerwatu, gdzie jednocześnie Footpath czyli ścieżka dla pieszych prowadzi tylko jego marnym skrajem.
Zwierzęta w rezerwacie czują się dość bezpiecznie, tracąc chyba czujność, bo zupełnie nie przejmują się czterokopytnym i dwunożną.
Zające i wiewiórki dosłownie plączą się nam miedzy kopytami, a sarny zachęcają do wyścigów choć Faisal wydaje się być zupełnie obojętny na ich skoczne prowokacje…
Zobaczyłam ją z daleka. Teraz już nawet nie wiem czy to czapla, czy żuraw czy inne pelikanowate dziwactwo… Wielkie ptaszysko przycupnięte dziwnie na środku otwartej przestrzeni. Lekkie odchylenie równowagi w kierunku obiektu wystarczyło Faisalowi by zrozumiał dokąd ma iść.
Obserwowaliśmy ją oboje przemieszczając się dość szybko mocnym stępem, czyli taką “piechotką”. Dystans stał się tak mały, że sama zaczynam się dziwić. Oglądam po raz pierwszy dzikiego ptaka w naturalnym środowisku z tak bliska.
Jest piękna, szaro biała, z czarnym błyszczącym okiem, bystrym , błyszczącym- mogłam zabrać aparat -tak sobie rozmyślam… Wydaje mi się, jakby Faisal również w skupieniu przyglądał się czapli … Wyczuwam lekkie napięcie mięśni w jego ciele, ale przypisuję je zwykłemu zainteresowaniu, jakie mój koń okazuje nieznanym obiektom….
Potężne szarpnięcie przeszywa moje ciało. Jego powodu nie umiem jeszcze określić. Czuję tylko, jak wyrywa mnie ono nie tylko z rozmyślań nad urodą czapli ale pozbawia równowagi w siodle na tyle, że przebłysk ostrego bólu rozświetla mi sytuację. Lewy przywodziciel… moje udo odkleja się bezwładnie od tybinki. Faisal z potężną energią wykonuje obrót o 180 stopni, a ja czuję jak fizyka materializuje się, traktując mnie bezlitośnie siłą odśrodkową. 700 kilo odrywa się od ziemi czterema kopytami jednocześnie. Faisal pól swojego życia trenował tzw. start „z miejsca do cwału”, to jego numer pokazowy… zdecydowanie dopracowany.
Chwilowo ratuje mnie automatyczne rozluźnienie miednicy i moje ciało, mimo że odgięte do tyłu, jednak pozostaje w siodle. Na twarzy czuję opór powietrza – nie ma znaczenia bo i tak nie oddycham. Kątem oka widzę, że czapla podnosi się do startu, a Siwy zaczyna absurdalnie napierać prosto na nią. Nagle, jestem już tak blisko ptaka, że czuję jak imponująca rozpiętość skrzydeł przeczesuje powietrze wzbijając się płasko nad ziemią.
Jak to dostrzegam – nie wiem – bo trwam w dzikim, niekontrolowanym pędzie. Faisal rozciąga ciało w ogromnej prędkości, teraz już równolegle pędząc obok (!?) startującego ptaka!!
Czy on oszalał?! Łeb w łeb z czaplą?! Halo, czy ja mam tutaj coś do powiedzenia…?
Słyszę jedno cykliczne uderzenie kopyta o ziemię, bezsprzeczny cwał. Siwy nabiera absurdalnej prędkości i płynie gładko tuż nad ziemią. Zaczynam odczuwać coś na miarę perwersyjnego podniecenia pomieszanego ze strachem, bólem i utratą kontroli. W pędzie, zawieszona gdzieś w powietrzu, między niebem a ziemią po prostu trwam. I choćbym nie wiem jak próbowała to opisać, miernie wypadnę.
Nagle w polu widzenia pojawia się temat, który przywołuje desperacko moje ciało i umysł-powiedzmy- do pionu…
…Faisal rozpędza się prosto w kierunku ogromnego żywopłotu, oddzielającego sąsiednie pola. Traf chciał, że czapli akurat właśnie tam, lecieć się zachciało…
Bariera oceniam na zbyt potężną, nawet jak na możliwości mojego temperamentnego konia. Niestety analiza zabiera mi zbyt dużo czasu i Faisal podrywa ciało do skoku. Niestety w mojej głowie nie było zgody na ten skok i ciało pozostało poza prawidłowym środkiem ciężkości. Znów ta cholerna fizyka… mam już jej dość, w szkole lubiłam ją bardziej niż dzisiaj. Ogromna siła wyrywa mnie w górę ponad potężnym, wygiętym w łuk grzbietem konia, któremu ubzdurało się chyba, że jest czaplą wzbijającą się do lotu ponad żywopłotem z kolczastego głogu… Skok trwa relatywnie długo. I jeżeli myślicie, że poziom adrenaliny nie może już bardziej wzrosnąć, to się mylicie.
Przelatując nad głogową barierą dostrzegam coś, co powoduje, że dziecinnie zamykam oczy. Zamykam, godząc się naprawdę na najgorsze… Paraliżujący błysk świadomości, że za żywopłotem przeszkoda wcale się nie kończy. Rozszerza się tylko o płynącą rzeczkę otoczoną bagiennym rozlewiskiem…
W głowie mam tę okropną wiedzę, gdzie wpadający w bagno koń jest zasysany i najczęściej dochodzi do dramatycznego złamania dwóch przednich nóg. Jeździec natomiast ma spore szanse na szybkie, niespektakularne przerwanie rdzenia kręgowego. Nie pisałam się na Wielką Pardubicką.
Mam wrażenie, że ze strachu tracę na chwilę przytomność. Jednak uderzam tępo o szyję Faisala, który tylko muska tylnym kopytem bagnisty strumień lądując swobodnie po drugiej stronie rozlewiska… ale przecież to jeszcze nie koniec. Rozpoczynamy kolejny opętańczy cwał. Wzbijając się do dalszego biegu siły przywracają mnie przypadkowo do „bezpiecznej” pozycji w siodle. Trwam w szale. Podkowiński dość wiernie wymalował podobne emocje…
Zwisająca wodza trafia przypadkiem do mojej ręki ale nie jestem w stanie jej ściągnąć.
Czapla w końcu wzbija się w górę, a Faisal nie mogąc już szybciej się poruszać przegrywa wyścig zwijając łagodnie swoje niewidzialne skrzydła… Odzyskuję drugą wodzę, ale nie muszę jej używać, bo on po prostu zatrzymuje się miękko. Parska, jakby trochę tęskno patrząc za odlatującym ptakiem…
(…)
Dawno temu dostałam w prezencie album wybitnej fotograf koni arabskich, Zofii Raczkowskiej. Leży na strychu, w domu w Polsce. Jego zawartość znałam kiedyś na wskroś. Kochałam jej zdjęcia. Upajałam się słowami i cytatami których używała w opisach zdjęć. W przedmowie Raczkowska wspomina poetycką scenę stworzenia konia przez Allaha. Bardzo dumną, współcześnie niepoprawną, ale pięknie opisaną. I choć nie chciałabym, żeby mój koń ”stał się postrachem niewiernych” , „poniżeniem dla moich wrogów” lub żeby na jego „grzbiecie zdobywane były bogate łupy” to z jednym wersem po dniu dzisiejszym muszę się zgodzić;
Bezsprzecznie uczynił Go „ zdolnym do latania bez skrzydeł…”
“ Had once said to the south wind
I shall make of you a creature
vested for the power and glory of my friends
And the humiliation of my enemies,
Rich spoils shall be won on your back.
I shall let you fly though you be without the wings,
Be the fear of the infidel.”
*Ewentualne rozbieżności z oryginałem, zrzucam na google, który kompletnie nie chciał mi pomóc w odnalezieniu źródła, ani w wersji polskiej ani angielskiej. Skorzystałam z tradycyjnej metody spisywania z pamięci.