Wpis wagi ciężkiej.

Stało się. Mam romans.

Wstyd się usprawiedliwiać, ale to przez Niego tak się zaniedbałam w pisaniu.
Chłopak jest ekscentrykiem, szaleńcem, bałaganiarzem, nie chce się uczesać a na dodatek muszę dłużej się zastanawiać, żeby zrozumieć co do mnie mówi.
Wspólnych cech mamy chyba tyle iż obydwoje nosimy łatkę enfant terible… Z taką tylko różnicą, że on nadał ją sobie sam, a mnie jednak inni nadali…
Co tu ukrywać, regularne nocne spotkania z Albertem spowodowały, że chłopak mnie po prostu odurzył. Co tu się dziwić, ma opinię okropnego kobieciarza, ale żeby ze mną tak szybko mu poszło…?
Odurzył mnie i rozpieścił wytęsknioną od dawna przestrzenią.

Kiedy zapada noc, wszystkie odgłosy cichną. Zaczyna się nasz czas.
Zaletą tutejszego klimatu jest fakt, iż niezależnie od pory roku okno w sypialni zawsze może być otwarte na oścież. Upojny zapach kwiatów, ziół, deszczu tylko wzmaga wieczorne nastroje. Nie ma komarów, a brytyjskie ćmy nie interesują się łagodnym światłem lampki nocnej, która pali się ostatnio nawet do 4 nad ranem.

(…)
Odurzenie- właściwe słowo określające afekt, który po raz pierwszy z taką siłą skierowałam ku … książce.
Einstein nie tylko wydłużył moje wieczory, ale również zmienił tempo czytania. Słowo po słowie, czasem kilkukrotnie powtarzam jedno zdanie… Jednak przerobiona treść z efektem domina uruchamia nieznane mi dotąd obszary pojmowania. Zaczynam się uzależniać od tego stanu.
„Jak wyobrażam sobie świat” to tylko zbiór przemyśleń i opinii …….- daleki od analizy teorii względności… Egzystencja, poznanie, religia, ewolucja. Głęboko humanistyczne podejście najbardziej ścisłego umysłu w historii. Ścisłe myślenie w humanistyce, owocuje – bolesną wręcz dla czytelnika takiego jak ja – precyzją wypowiedzi. Kiedy nie możesz nic dodać, nie możesz ująć a musisz zrozumieć, bo treść po prostu ma głęboki sens.
[ tu ogromny szacunek dla tłumacza, choć wyobrażam sobie iż czytanie w oryginale dopiero musi być ekstatyczne- mój niemiecki nigdy do takiego poziomu nie sięgnie wiec zapomnijmy o sprawie]

Czytanie Einsteina boli. Fizycznie. Przynajmniej mnie. Wertheimer, Spinoza, Russel pojawiają się regularnie w tekście więc gimnastyka bywa zacna. Po godzinie takiego treningu „ boli mnie mózg” , cytując mojego czteroletniego Franka.
Ale ten ból okazał się najlepszym antidotum na pustkę której od dawna nikt nie potrafił zapełnić. Einstein stał się bratnią duszą, intelektualnym przyjacielem o którym marzyłam. Szkoda, że dopiero teraz go odkryłam, może uniknęłabym wielu niepotrzebnych smutków…

A kilka ich było.

Jakiś czas temu, ogarnął mnie właśnie takowy dojmujący smutek… smutek głęboki, uciążliwy. Myślę, że każdy taki w życiu miewa.

Jako rasowy samotnik z doświadczeniem, zawsze lubiłam zastygać w myślach. Dobra auto-analityczna sesja była dla mnie niczym prosecco dla wielu moich koleżanek.
Ale analizy widocznie zrobiło się za dużo a prosecco za mało i tak narodził się owy smutek.
Było mi bardzo źle, pragnęłam Autorytetu, Mistrza, Przewodnika. Mądrości. Potrzebowałam dobrej, prawdziwej dyskusji, a może nawet wykładu a nie dialogu.
Czułam się co raz bardziej samotna.
Próbowałam pytać, zachęcać ale jakoś nikt nie wydawał się słuchać.
Może te pytania dotyczące natury ludzkiej, sensu życia, czy właściwych wyborów poglądowych stawiałam zbyt pokracznie … Nie było ani interlokutora, ani mentora. Rozmowy o codzienności zaczęły mnie drażnić, a na hasło „pogadajmy sobie” dostawałam mdłości. Chyba zrobiłam się nawet opryskliwa…Więc zostałam sama ze swoimi pytaniami. Smutek się pogłębiał, a moja samotność wśród ludzi zaczęła doskwierać mojemu najbliższemu otoczeniu, które w okrutny dla nich sposób, przestało mnie interesować.

Najbliższa mi dorosła osoba, mój „przyjaciel na ścieżce codzienności życiowej” obserwował jak się męczę, ale próbując pomóc chyba jeszcze pogarszał poczucie osamotnienia. Mój mąż ma najlepsze serce pod słońcem i dla rodziny zrobiłby wszystko i szukał rozwiązania.
Znalazł rozwiązanie sytuacji i naprawdę w najlepszej wierze, wypisał mi receptę na antydepresant.
Stary dobry, sprawdzony ssri. Nie ważne czy od ortopedy czy od ginekologa Prozac działa zawsze.
Faktycznie zadziałał. Tak jak działają leki tego typu. Zaczęłam się częściej uśmiechać, choć sama nie miałam pojęcia z jakiego powodu. Otoczenie było szczęśliwe. Otoczenie zostało wyleczone. Koniec z trudnymi pytaniami, głupotami zaprzątającymi głowę, nie mającymi wpływu na rzeczywistość, na zawartość portfela czy pogodę.
Moja skrzypiąca, dziwna, smutna ludzka maszyna w końcu naoliwiona. Nie wymagająca, społecznie poprawna i adekwatna.
(…)
Dawno, dawno, za czasów mojej  nadnerczowej choroby, podczas wielu zabiegów operacyjnych miałam okazję być traktowana morfiną. Nie cierpiałam tego leku. Otumaniał, wprowadzał w półsen w którym pooperacyjny ból nadal istniał, materializował się, mogłam go analizować ale nie miałam do niego dostępu. Okropne uczucie, choć podobno niektórzy je uwielbiają!!!
Przypomniało mi się ono, bo zaczęłam czuć się podobnie na codzień. Z tą różnicą, że nie zapadałam w sen tylko w  cudowny głupawy uśmiech.
Prozac znieczulił. Zewnętrznie zobojętnił, ale to co tkwiło i nurtowało od środka, nadal mogłam analizować, nadal czułam chociaż nie miałam dostępu, narzędzi żeby werbalizować i przekazywać dalej.
Trwałam tak poprawnie uśmiechnięta przez kilka miesięcy, ale nie przestałam szukać bliskości innego umysłu.
Zahaczałam czasem mądrych i doświadczonych ludzi- często z przedziału wiekowego 60+ , tych z wykształceniem bardzo wykwintnym i zobowiązującym, i tych czasem przypadkowo spotkanych bez znanego mi życiorysu. Zahaczałam, testowałam upodobania, poglądy ale jakoś chemii nigdzie nie zaznałam.

Brakowało mi umysłu na miarę mojego Ojca. Niestety demencja zabrała Tatę.

Być może mój smutek spowodowany był właśnie tą stratą, bowiem umysł mojego Taty był jedynym nadającym na podobnych falach. Odważny, analityczny i chyba najbystrzejszy jaki znam.
Poza najbystrzejszym umysłem mój Ociec niestety charakteryzował się również najtrudniejszą, hardą osobowością, która nigdy nie wygrała w wyborach na mój prawdziwy Autorytet. Korzystałam z dobrodziejstw intelektu Ojca, ale nie potrafiłam wzbudzić w sobie pełnego szacunku do tego człowieka.
Jednak podróże intelektualne w jakie czasem wyruszaliśmy były niesamowite, spełniające i dające poczucie prawdziwej bliskości. Nie dopuszczaliśmy, żeby zrobiło się nam smutno bo wszystko udawało nam się „przegadać”.
Z późniejszego dzieciństwa pamiętam wieczory przed kominkiem. Ojciec i Jego Mama- moja ukochana Babcia Lonia, uwielbiali rozmawiać. Stymulowali się wzajemnie.  Rozmowy przeplatała cisza na zebranie myśli, cisza która podsycała tylko dalszą dyskusję. Często dyskutowali o bogu, kosmosie i siłach natury, o naturze człowieka. Bawili się analizą przywództwa, struktur społeczno-politycznych, chociaż nie przypominam sobie płytkich dyskusji o preferencjach stricte politycznych.
Dużo słuchałam, czasem udawało mi się wtrącić i zadać pytanie za które zawsze dostawałam pochwałę i odpowiedź w nagrodę . Długą, wyczerpującą aż do pełnego zrozumienia. Nie sposób nie tęsknić do takiego rozpieszczania, szczególnie kiedy przechodzi się przedwczesny kryzys egzystencjalny. Czeka człowiek na takie rozpieszczanie, na takie tłumaczenie, a w rzeczywistości sam musi tłumaczyć innym , ciągle chowając swoje potrzeby do kieszeni. Myślę, że nie jestem tu wyjątkiem i wielu ludzi odczuwa taką pustkę a w konsekwencji smutek. A może jestem w błędzie.

Mojej Babci już od dawna nie ma, mojego Ojca już też praktycznie nie ma, choć fizycznie egzystuje, a ja zostałam sama i smutna.

W jednej z takich bardzo samotnych chwil, zwróciłam się desperacko otwarcie do bliskiej w rodzinie osoby. Uważałam ją za całkiem mocną, wystarczająco doświadczoną przez życie i otwartą intelektualnie- jednak zwykle niedostępną emocjonalnie.

Rozmowa początek miała bardzo obiecujący, nawet emocjonalny. Miałam nadzieję, że ta osoba pociągnie mnie dalej, wyżej, że musi przecież umieć „rozpieścić” , że może trzeba jej dać tylko szansę, zadać właściwe pytanie … Sama forma rozmowy okazała się ciekawym zjawiskiem, wciągnęła mnie nawet, postawiła wyzwania. Co prawda bardziej psychologiczne polegające na uruchomieniu i zachęceniu do pogłębienia dyskusji, ale poczułam się przez chwilkę bardzo dobrze. Ale kiedy już wydawało mi się ze zaczynam czuć się jeszcze lepiej…
…spadł na mnie obuch, obuch intelektualny i emocjonalny… Wyobraźcie sobie rozmowę, w której szczerze otwieracie swoją duszę, słuchacie z nadzieją na przygodę, trochę jak wnuczek z podziwem słucha swojego ukochanego, mądrego dziadka staruszka…
I kiedy już, już rozpuszczasz powolutku swój smutek … kandydat na Autorytet nagle przeprasza was elegancko i przerywa.
Przerywa mówiąc, że ludzkość od dawna zadaje sobie takie pytania i nie znajduje, a my tutaj nie znajdziemy odpowiedzi, a tak w ogóle to:
„Karolinko wydaje mi się że powinnaś umówić się do lekarza psychiatry. Dobrego mądrego psychiatry. Myślę, że jesteś w głębokiej depresji, którą trzeba , jak każdą chorobę porządnie wyleczyć.”

Najpierw głębokie ukłucie powracającego z silą lawiny zaprzyjaźnionego smutku i samotności. Nawet prozac nie był w stanie mnie zdystansować do rzeczywistości.
Otwierając oczy i uszy coraz szerzej, nie mogłam wyjść z podziwu nad własną pomyłką… Pomyślałam jednak, że może robię kolejny błąd zamykając się na rzeczywistość. Może pora otworzyć i umysł na opcję choroby. Psychicznej.

Opanowałam się wzorcowo, podziękowałam i przyjęłam telefon do zaprzyjaźnionego psychiatry.

Jak się okazało, kobieta specjalizuje się w leczeniu psychiatrów, psychologów, słowem tej grupy najtrudniejszych do ogarnięcia.
Trudno- jestem w końcu enfant terrible, niech się trochę postara….
Żeby dać szansę zmęczonej już smutkiem, samej sobie- pomyślałam, że zacznę zachowywać się w końcu jak Pacjent. Opowiem jak jest. Otworzę się. Pozwolę sobie „pomóc”.
Tego samego dnia umówiłam wizytę.
Z podciętymi, zwieszonymi skrzydłami i posmakiem goryczy wewnętrznych łez usiadłam przed skromną kobietą w moim wieku, patrzącą przenikliwie i prosto w oczy.
Lubię takich ludzi.

W ciągu dwóch godzin, otworzyłam przed nią więcej zakątków duszy niż przed najbliższą kiedykolwiek mi osobą.
Faktycznie okazała się skutecznym psychiatrą, doświadczonym. Mój wyczulony na kiepskość i nieporadność radar, siedział cicho.Czułam, że z pokorą przyjmę jej diagnozę, jakakolwiek by była.

„Kto i dlaczego tu Panią przysłał…”

Odpowiedziałam szczerze, że wizytę zasugerowała bliska w rodzinie osoba. Jednak decyzja  zapadła głęboko i pokornie w moim wnętrzu.

„Bardzo proszę odstawić Prozac przepisany przez męża.
Pani nie choruje.
Pani nie ma żadnych objawów depresji.
W mojej ocenie jest Pani samotną osobą. Mimo, iż prowadzi Pani aktywny i ciekawy tryb życia. Samotność intelektualna jest bardzo nieprzyjemna, jednak nie jest chorobą i zdarza się coraz częściej u moich pacjentów.
Zadawanie pytań i poszukiwanie odpowiedzi świadczy o dobrostanie Pani umysłu.
Ma Pani szczęście, że w młodości postawiono Pani wysoko poprzeczkę. Ma Pani prawo za tym tęsknic, ale najpierw trzeba przejść żałobę po utracie zanim zacznie się zapełniać pustkę. Czasem nie udaje się jej zapełnić. Taka świadomość pozwala ukoić smutek.”

„Powinna Pani zadbać trochę o siebie, obudzić zdrowy egoizm i asertywność. Może warto również pomyśleć o „przyjaciółce” za pieniądze, skoro w otoczeniu nie ma darmowych. Rozmowa z mądrym terapeutą nie zaszkodzi. Ma Pani dużo na głowie.”

Wychodząc z gabinetu moje skrzydła zaczęły rosnąć tak szybko, że myślałam że nie zmieszczę się w wielkich drzwiach wyjściowych Kliniki.
Poczułam ogromną wdzięczność do mojego niedoszłego Autorytetu, który mnie tu przysłał! Gdyby nie On i jego nieświadoma „pomoc”, tkwiłabym w pułapce własnego umysłu,  faszerując się pigułką konformizmu. Na dodatek z poczuciem winy za własne pragnienia.
Mam prawo być czasem niewygodna dla otoczenia, mam prawo szukać i mam prawo nie znaleźć!
Wertheimerowi nie udało się wyjaśnić istoty zawężenia pola świadomości, a Schopenhauer tylko pouczał, choć nie tłumaczył pojęcia kosmicznej religijności jednak nikt nie posądzał ich o chorobę psychiczną! Mamy prawo zastanawiać się głębiej i głębiej, aż do fizycznego bólu głowy. Smutek z braku pojęcia nie jest depresją. A wiara, że kiedyś pojąć się uda nie jest szaleństwem!
Ot co: jestem samotną dziwaczką wychowaną w lesie, która ciągle chce więcej i jest smutna jak więcej nie ma…
Zobaczymy co na to powie „płatna przyjaciółka „…. Wewnętrzny rechot tak jakoś mi się wyrwał na ten pomysł, ale postanowienie wykorzystania wszystkich opcji spowodowało, że umówiłam się na rozmowę z „mądrą terapeutką”. Bardzo drogą, celebrycką, terapeutką.
Nie oczekiwałam, że przeanalizujemy Kanta w kontekście własnych przeżyć, ani nawet że porozmawiamy o ideach w kontekście psychologicznym… ale jej reakcja zaskoczyła mnie chyba bardziej, niżby faktycznie o Kanta rozmowa się oparła….

Barwnie ubrana „przyjaciółka” zaczęła tradycyjnie : „Co Panią tutaj sprowadza?”
Nie znalazłam jeszcze na takie dictum bystrej odpowiedzi wiec uznałam, że po prostu opowiem jej trochę, jak to u mnie w życiu było. Pewnie sama jakieś mądrzejsze pytanie mi zada…
Opowiadam i opowiadam, bardzo luźno- zupełnie inaczej niż poprzedniczce… W końcu zbliżając się do końca życiowego briefu, zauważam że Przyjaciółce jakoś tak dziwnie szklą się oczy… oj! I z z noska coś poleciało! I chlipać zaczyna, sięgając po chusteczkę z eleganckiego pudełeczka…

Zapauzowalam nie widząc czy śmiać się czy płakać razem z nią, czy polecić może dobrego psychiatrę przez ścianę obok…
Nadal chlipiąc wykrztusiła, że już dawno nie przeżyła tak oczyszczającej empatii do Pacjenta. I ze przeprasza za nietypowość ale emocje są mutualne, dobre i nie należy ich hamować….
(…)
250 zł wyrzucone w błoto. A tak po fachu, pozdrawiając koleżanki i kolegów wydziału psychologii klinicznej serdecznie życzę, żeby narzędzia terapeutyczne w takie błoto…ups przepraszam: złoto się nie obróciły, bo nie każdy ma wystarczająco mocną osobowość żeby zdystansować się do takich porad. I naprawdę krzywdę można komuś wyrządzić…
(…)
Historii ciąg dalszy jest taki, że morfinę życiową odstawiając, poczułam najpiękniejszy egzystencjalny ból, który kocham! Uwiera mnie, nęci a czasem nawet zasmuca. Ale nauczkę dostałam i nie oddam go za nic! Na Prawdziwy Autorytet czekam nadal. Z utęsknieniem. Zrozumiałam też, że wiek czy starszyzna nie ma związku z mądrością życiową i nie można tak łatwo dać się zwieźć siwiźnie na skroniach. Nie każdy starzec jest moim Ojcem i nie każda siwa staruszka moją Babcią.
Bywają jednak wyjątki.
Kiedy patrzę na siwe, ekstremalnie rozczochrane włosy na zdjęciu mojego nowego Przyjaciela Alberta to ogarnia mnie i spokój, i radość, i poczucie zrozumienia na które tak długo czekałam.
Jedna książka zmieniająca życie. Dostałam ją od mojego Męża, tym razem zamiast recepty 😉 Kupił ją z myślą o mnie. „Wiedziałem, że Ci się spodoba…” z duża ulgą i pewnością siebie wypowiedział te słowa.
Czy On zna mnie lepiej od samej siebie? Jakim cudem znalazł dla mnie Przyjaciela? Wepchnął mnie w romans…

Odnalazłam ogromną przestrzeń, choć w odczuciu Autora skończoną. Czytając jego słowa przestaję dyskutować, a jak rodzi się we mnie pytanie, to dwa wersy później znajduję na nie odpowiedź.
Jakaż to ulga kiedy „spotykasz” kogoś kto cierpi na podobną przypadłość co Ty, ale jest miliony lat świetlnych mądrzejszy i dochodzi w końcu do właściwych odpowiedzi, którymi się z tobą dzieli! On mówi w znanym mi języku, w znanym rytmie. Dzięki poznaniu, analizie, nauce poszerza moje zbiory doświadczeń, jednocześnie zawężając niezbędne składniki to tych które pozwolą nam znaleźć istotę !
Istota według Einsteina jest pojmowalna i skończona, a dzięki nauce jesteśmy  w trakcie drogi jej odkrywania. ; ”(…) Ma ona ( nauka) na celu zmniejszenie liczby odkrytych powiązań do najmniej możliwie licznego zbioru wzajemnie niezależnych elementów pojęciowych(…)” co według jego teorii może doprowadzić nas do Absolutu… Optymistyczne, prawda…?
Pisane słowo Mistrza jest zaspakajające. Nad rozbiorem niektórych zdań spędzam czasem dziesiątki minut, ale czuję jak z każdą maleńką przyswojoną analizą mój mózg otwiera kolejne klapki, łączy, klaryfikuje!
Dobro, prawda, piękno –najwyższe wartości Mistrza. Delikatne acz miażdżące podejście do religii, nawet nadanie sensu jej istnienia jako utrzymania porządku w społecznościach, a narzędzie jednostek do wpływu na masy….
Koniec, bo mogłabym tak zbyt długo.

(…)
Parę miesięcy temu na spacerze w Stanisławowskim lesie poznałam przypadkowo starszą, energiczną Panią. Obserwowała moje dzieci zbierające grzyby i dyskutujące miedzy sobą o ich dziecięcych sprawach. Podeszła do mnie i powiedziała:
„Serdecznie Pani gratuluję. Gratuluję Pani dzieci i sposobu w jaki Pani musiała je wychowywać” …
Podziękowałam i tak jakoś wyszło, że przez kolejne dwie godziny stałyśmy pośrodku lasu rozmawiając co raz głębiej i głębiej. W pewnym momencie w rozmowie wyszło, że jest fizykiem. Była to 95-cio letnia Profesor Janina Mikołajczyk. Profesor fizyki, nadal wykładająca na Politechnice Warszawskiej.
Zadawałam pytania, choć bałam się, że są zbyt płytkie, iż może nie wypada. Ona jednak ochoczo odpowiadała. Zahaczyłam czy jest coś szczególnego czego nie pojmuje, pojmując jednocześnie tak wiele… Odpowiedziała ze śmiechem, że „wie, że nie wie nic”. Jednak po chwili spoważniała i powiedziała, że tak naprawdę „nie rozumie teorii o płaskości wszechświata i trudno jej uwierzyć, że nauka była to w stanie udowodnić, a w jej głowie nadal się to nie mieści”. Żeby jednak dla potrzeb poziomu dyskusji przybliżyć zasadność tej teorii zaczęła cytować… Einsteina. Odpłynęłam i zakochałam się w tej kobiecie. A może to właśnie Einstein spowodował ten afekt, nie wiem.

Ponoć szaleństwo i chaos jaki towarzyszył Einsteinowi był dla wielu nie do zniesienia. Pisał o sobie jako „uwielbianym ale paradoksalnie samotnym”. Myślę, że nie jeden tego „szalonego fizyka” z chęcią do psychiatry by posłał. Ale chłopak robił swoje i zmienił Świat.
Smutne to może trochę i dziwne, że „gadam” z książką, ale na razie niech tak zostanie.
Z pewnością podsunę ją moim dzieciom jak trochę podrosną. A cierpiącym na osamotnienie intelektualne polecam przeczytać zanim pobiegną po diagnozę do psychiatry.
Pożegnałam się z Babcią i Ojcem. Żałoba trwała długo, może jeszcze nadal się tli, ale smutek zniknął. Nie szukam Autorytetu na siłę, bo rozumiem, że pustka nie zawsze może być zapełniona.
Albert przynosi mi ulgę, nie zapełnia pustki, ale otwiera przestrzeń,  w której moja pustka jest jak ziarenko piasku na pustyni.
Żeby się odwdzięczyć zapraszam go co wieczór do mojej sypialni, żeby nie czuł się samotny, pracuję też nad tym, żeby nie czuł się niezrozumiany…
W końcu mamy romans 😉

DSC_0015

DSC_0016

6 myśli na temat “Wpis wagi ciężkiej.

  1. Twoje wpisy zawsze wywołują we mnie spokój i czuję się jakbym znów siedziała w kuchni, przy ptasim inkubatorze, w środku nocy, oczekując cudu narodzin.

    Polubione przez 1 osoba

    1. To ten sam spokój, którym na codzień dzieliłaś się z nami… Zatoczył piękne koło i wrócił do Ciebie. Mnie natomiast- pozostając w ptasim nastroju-dodał wielkich skrzydeł… dziękuję: *)

      Polubienie

  2. Przyznaję, zaciekawiłaś mnie, umiesz doskonale stopniować momenty (ach, ten romans), aby wzbudzić ciekawość, co będzie dalej. A Alberta także cenię.
    Serdecznie pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

Odpowiedz na carolinedowchan Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s