Jako pierwszy tutaj wymieniony bo mimo iż najmłodszy, to zdecydowanie najbardziej wpływowy wśród rodzeństwa. Frank Alexander Dowchan-Kowalski. Kalifornijczyk z urodzenia. Brytyjczyk z zamieszkania. Polak z dowodu osobistego.
Zatrzymam się chwilkę tutaj, przy dokumentach bo historia urzędowa przypomniała mi się właśnie.
Będzie to Anegdotka taka, o Amerykańskim Obywatelu opuszczającym Polskę, a właściwie poradnik jak skutecznie nie przekroczyć polskiej granicy z dzieckiem urodzonym w USA posiadającym aktualny paszport amerykański…
Pamiętam jak dziś- przeprowadzka nr 11 (Warszawa- UK). 27 metrów sześciennych mebli opuściło nasz rodzinny dom na Wawrze. Trójka z czwórki wraz z Tatą- postanowiła samochodem przez Europę migrować do West Middlands.
Zapakowani ponad maximum w starej, wielkiej KIA Carnival, bez pasów (sic!) ale chichocząc z radości na pościeli wysoko upchanej pod dachem samochodu, opuścili Warszawę … Po drodze zatrzymani kilkukrotnie w Niemczech z podejrzeniem o szmuglowanie papierosów, przeżyli chwile grozy rozpakowując w środku nocy zawartość bagażnika pod dyktando bezwzględnej Frau Polizierin… współczułam im szczerze tej dalekiej drogi, tym bardziej, że mnie pozostało tylko przekazać klucze nowym najemcom, zapakować malutkiego, słodkiego Frania do Baby Bjorna, wybrać wygodne miejsce w samolocie relacji Warsaw-Birmingham i czekać na równie komfortowy odbiór z lotniska.
Pożegnałam się z pustym domem, klucz przekazałam i bez bagażu podręcznego z anielskim spokojem udałam się na lotnisko.
Radośnie przeszliśmy z Franciszkiem security check, w strefie bezcłowej obwąchaliśmy wszystkie perfumerie i w oparach patchouli, kardamonu, jaśminu… itd przystąpiliśmy- chyba ze zbyt szerokim uśmiechem- do kontroli paszportowej.
Jako nieduża blondynka z pogodnym usposobieniem, dzierżąca równie uśmiechnięte blond dziecię nie postrzegałam siebie jako obiekt prowokacyjny, a dając z zasady duży kredyt zaufania obcym ludziom dostawałam w rewanżu jeszcze większy.
Pan Strażnik postury Pinokia i z charakterem równie drewnianym jak kukła, nie odpowiedział „dzień dobry”, także uśmiechu już nie ryzykowałam. Każdy przecież może mieć gorszy dzień.
Dwa paszporty: bordowy i granatowy wywołały jednak szeroki, niespodziewany uśmiech na twarzy Pinokia.
” No to sobie Pani chyba dzisiaj nie poleci…” drwiący , szyderczy i usatysfakcjonowany ton przeszył mnie na wskroś. „Przepraszam, nie rozumiem…?” Znaczy Pani to sobie może lecieć ale nie widzę tutaj dokumentów uprawniających Obywatela do opuszczenia kraju.
Wręczam ponownie granatowy paszport celnikowi, tym razem wraz z Certyfikatem urodzin w Santa Monica: Proszę to są dokumentu mojego dziecka.
„Szanowna Pani ,wręcza mi Pani <jakieś> dokumenty <jakiegoś> obywatela i nie rozpoznaję ich jako uprawniających do opuszczenia granic Polski. Moja droga Pani…. (uśmieszek)… Pani ma obywatelstwo Polskie(uśmieszek). Ja bede traktował Pani dziecko jak Obywatela Polskiego nie posiadającego dokumentów i nie musze Pani przepuścić przez granice Polski… Tutaj droga Pani to nie Ameryka i na szczęście jeszcze długo nie będzie -więc popodrożuje sobie Pani po Polsku (szeroki, szczerze usatysfakcjonowany uśmiech drewnianego Pinokia )…”
Oszczędzę sobie i Wam dalszych szczegółów dyskusji, która przeistoczyła się w pokaźną awanturę. Zapewniam, że przestałam być miłą blondynką a stałam się rozwścieczoną jędzą, potarganą i z wysuniętymi pazurami . Straciłam hamulce. Dzięki braku epitetów i wulgaryzmów w dialogu udało mi się uniknąć aresztowania z obrażanie funkcjonariusza… Przestraszony Franek krzyczał ze mną unisono. Scenka dla gapiów wymarzona.
Niestety porażkę poniosłam podwójną. Pierwszą(tą gorszą) w stosunku do siebie, bo dałam się wyprowadzić z równowagi. Druga to tylko przegrana wojna.Wojna w bitwie, której celem było dotarcie w ciągu 24h na to cholerne lotnisko w Birmingham.
Nie miałam więcej czasu, ba nie miałam też więcej pieniędzy bo przeprowadzkowy budżet obejmował bilet lotniczy wyczerpując się praktycznie do zera.
Mój mąż chirurg zaczynał za 24h nową, prestiżową pracę. Pozostała trojka moich dzieci (9, 8 i 5 lat) pozostałaby beż żadnej opieki w nowym domu i nowym kraju…
Usiadłam na krawężniku i zaczęłam po prostu chlipać sypiąc łzy jak grochy za kołnierz Franciszka, który nijak mógł się uwolnić od tej mokrej „przyjemności”- zakuty w baby bjorn krzyczał w niebogłosy do wtóru…
„Nieuzasadnione podważenie dokumentu tożsamości obywatela USA- bezprawne ograniczenie freedom do przemieszczania… Zdarza się na Polskiej border …Hmmmm… Well, bardzo mi przykro ze trafiła Pani na takiego „angry man”…Możemy Panią wspomóc notą dyplomatyczną i przepchnąć przez granice in 10 days….tyle będzie trwało proceeding przez MSZ…”
Konsul w Ambasadzie Amerykańskiej był bardzo miły, poczęstował mnie kawą i donutem.
„Ależ Sir, moje pozostałe dzieci i maż są juz w GB, nie mam gdzie mieszkać, zostałam cofnięta z granicy… Muszę przedostać się przez polska granice szybciej…!”
” To powiem Pani w tajemnicy: Berlin to piękne miasto… I pociągiem się można do niego dostać w parę godzin… Może chciałaby Pani pozwiedzać…..szczerze rekomenduje…”
Na początku nie załapałam, że proponuje mi po prostu przesmyknięcie się przez Schengen i okazanie dokumentów w bardziej cywilizowanym kraju , np. w Niemczech. „300 mil do nieba” w realiach współczesnych.
Pan Konsul sprawdził rozkład połączeń, zamówił taksówkę i w ostatniej chwili wsiadłam do pociągu relacji Warszawa- Berlin. Nikt nie poprosił o paszporty. Udało się na m uciec z Kraju. Uciec przed wściekłymi, zakompleksionymi, polskimi zwyczajami sfrustrowanych urzędników…
Kiedy podawałam paszporty niemieckiemu strażnikowi drżała mi ręka. Nie mogłam zdobyć się na uśmiech, czułam się jak przestępca, uciekinier. Herr Grenzwachter beznamiętnie wbił pieczątkę do paszportu.
Potrzebna była jeszcze jedna od border guards, żeby poczuć ulgę i jednocześnie gorycz.
Nie wrócę tam, mam w nosie patetyczną tęsknotę do Ojczyzny. Nie lubię Polski. Nie chcę już nigdy tam wracać…Nigdy tam nie wrócę!
Nigdy. Bardzo mocny kwantyfikator. Nie należy nim szastać. Nie warto go nadużywać bo potem może być trochę głupio się tłumaczyć.
Przekonałam się o tym nie raz, bo pod wpływem emocji świat staje się u mnie czarno-biały.
Minęły trzy lata w Wielkiej Brytanii. Minęły trzy kolejne przeprowadzki z hrabstwa do hrabstwa i kilka czarno-białych stanów emocjonalnych.
Po trzech latach kupiłam bilet powrotny do Polski. Wytrzymaliśmy tu tylko pół roku, przed kolejną przeprowadzką, ale lekcje z zastosowania kwantyfikatorów zaliczam do opanowanych.
NIGDY… doprawdy…?