30.03.2018 Warszawa
Jeszcze chwilka, będę w chmurach… Ciałem jeszcze nie, ale duchem już prawie jestem na pokładzie samolotu do Zjednoczonego Królestwa… Jeden podpis pod umową najmu, przekazanie kluczy, potem tylko relaksująca podróż na lotnisko…Samolot odlatuje za dwie godziny, nareszcie wszystko zgodnie z planem….

Lodowata woda tryska pod ogromnym ciśnieniem prosto na moją twarz. Wwierca się bezwzględnie do nosa. Zupełnie po swojemu- nie pytając o zgodę- przeczesuje strumieniami starannie ułożony na mojej głowie przedziałek… Zamykam z trudem usta, bo Nałęczowianka to prawdopodobnie nie jest…
Nie jestem w stanie otworzyć oczu a wiem, że muszę dość szybko znaleźć sposób na zlokalizowanie i zatamowanie przecieku. Macam więc na oślep, acz namiętnie niebieską kulę w poszukiwaniu dziurki- sprawczyni tej spontanicznej powodzi . Kulka duża nie jest, bo to „tylko” zbiornik wyrównawczy w piecu gazowym zlokalizowanym w przedpokoju…W ekstazie napotykam otworek i zasadzam palucha. Taki korek pozwala mi na chwilę otworzyć usta i zawołać po pomoc. Korzystam z chwili i zaczynam drzeć się na cale gardło pokonując na chwilkę ten poranny waterboarding : „MIIIISKAAAA! JAAAANN….tfu,ehe,blee,fuj,bul…
12 letni Jasio myśląc, że mnie chyba musiało porządnie zemdlić skoro proszę o miskę – pojawia się bez miski ale za to w towarzystwie czteroletniego brata oraz świeżo upieczonych najemców naszego warszawskiego domu…
Stanęli w progu. Gapią się, a ja trzymam ten cholerny palec naprawdę mocno i głęboko, mijają sekundy, nie daję już rady i ciśnienie wygrywa poszerzając dziurkę. Kolejny chlust, lekko metaliczny w smaku, acz neutralny w zapachu dokańcza dzieła i stoję tak sobie kapiąc tu i tam, gotowa do odlotu wieńczącego osiemnastą przeprowadzkę w moim życiu.
To nie jest fikcja Kochani. To nie jest fantazja na potrzeby pierwszego wpisu na bloga, choć samej trochę trudno mi zrozumieć, czemu przygody tego typu przytrafiają się właśnie mnie…
W sumie nie powinnam się dziwić bo bywam ekstremalną gapą i Jinxem równocześnie. Spadam jednak na 4 łapy (odpukać) zachowując przez to niepoprawny optymizm życiowy.
No bo coż to takiego w końcu strasznego, takim troszkę przemoczonym na pokładzie samolotu się odmeldować? Przynamniej nikt mnie nie popychał, nie dotykał i tak jakoś dziwnie z drogi współpasażerowie schodzili. Po co histeryzować? Nawodniony człowiek przynajmniej i domyty. Ważne, że paszport w ręku suchy…
A paszport w ręku mieć to dla mnie wyzwanie zdecydowanie większe, niż parada mokrego podkoszulka przez Okęcie…
12 godzin wcześniej…
Dwadzieścia wypchanych pudeł : siodła, ogłowia, pamiątkowe zęby trzonowe i przedtrzonowe też (no takie od Wróżki Zębuszki odkupione!), ozdoby choinkowe, listy miłosne romantyczne , kolekcja figurek z „Psiego Patrolu”, oraz z mniej istotnych rzeczy: dokumenty– taki niezbędnik przeprowadzkowicza w moim wydaniu.
Załadowana ciężarówka wyjechała o 23.00 prosto do Calais, żeby spotkać się z nami następnego dnia w nowym domu w Anglii.
Można w końcu odetchnąć. Zwieńczeniem dwutygodniowych przygotowań będzie spokojny check in przed komputerem z lampką wina dla relaksu…
„Ok, Jasiek odprawiony, Franio również …hmmm gdzie też jest ten mój paszport…????
A w ciężarowce chyba pojechał z dokumentami.” Zganiłam się chwilowo za tę lekkomyślność, ale dysonans rozpłynął się błogo. Dowód tożsamości przecież wystarcza, do Ameryki się nie wybieram…
„Numer, seria click click ok. Data ważności grudzień 2017, no co do cholery nie wchodzi, beznadziejny ten system mają…??”
„Mamo ogarnij się w końcu, 2018 już jest od czterech miesięcy!!!!” podpowiedziało mi któreś z dzieci z przerażeniem….
….
No dobra. Nie wyjadę, po prostu znowu nie wyjadę przez brak odpowiednich dokumentów. Powtórka z 2015 roku troszkę w innym wydaniu ( tu więcej szczegółów historycznych dla chętnych : https://carolinedowchan.com/old-stories-stare-dzieje/ )
Brawo ja! Brawo!
Gapa, niedojrzała pierdoła, lekkoduch, oszołom, nieodpowiedzialna matka, żona etc…
Dobrze się tak czasem pobiczować, bo mózg się dotlenia i wola walki się pojawia. I choć torturować i upodlać bym mogła tak dalej, to na tym jednym polegać właśnie mogę.
Wola walki.
Nie zawiodła mnie nigdy. I jak się już obudzi, to zmiata z powierzchni inne moje cechy jak tornado . Szczerze…? Uwielbiam ten stan. Popadam w autoekstazę kiedy zaczynam być w kropce. I życie mnie rozpieszcza, bo podsuwa mi szczodrze rozwiązania.
Tym razem wola walki szybciutko się załączyła. Nie opuszczenie przeze mnie Polski w ciagu 24h wiązałoby się z finansową, logistyczną i traumatyczną katastrofą, dotyczącą szerokiego grona polegających na mnie ludzi.
Decyzja zapadła bardzo szybko.
Skoro mój paszport fizycznie jest ale tak troszkę hmm…. ucieka, to nie należy zastanawiać się nad wyrabianiem nowego, podrabianiem starego czy przekupstwem służb granicznych … Jak coś ucieka to goń!!! Gońżesz człowieku ile wlezie! Pedałuj, wiosłuj, galopuj whatever…Widzicie rozpędzam się szybko, więc dobrze, że fabryka ograniczniki pod maską montuje… Kto pierwszy do Calais? Ciężarówka czy ja…? Aż tak daleko rozpędzić się nie dało, bo Pan Kierowca ciężarówki na odpoczynek wybrał sobie MOP Wiskitki …
Półtorej godziny pościgu za paszportem, phi tyle co nic… Żadna to przygoda jak się tak człowiek kortyzolu naprodukuje na zapas. Ale w naturze nic nie ginie i kortyzol jak się okazało w niedalekiej przyszłości ponownie się przydał.
Poranny prysznic przy okazji awarii pieca CO, nie był oczywiście jedyną przygodą, ale kto przejmowałby się, że Uber Van odmówi transportu Franka bez fotelika…Chociaż może był to tylko pretekst, żeby nie wpuścić tak ociekającej wodą pasażerki.
Tylko dzięki dobremu sercu moich nowych Najemców (wolę nie zastanawiać się nad pozostawionym pierwszym wrażeniem) misja została dopięta. To właśnie oni zaoferowali fotelik swojego dziecka i kierowca już wyjścia nie mial jak tylko dowieźć nas na Okęcie.
40 minut do godziny zero.
Próba nadania bagażu oversize na 38 minut przed odlotem- co prawda po trzech przepakowaniach -ale zakończyła się w końcu sukcesem.
Security check – tu małe wyzwanie- bo wyjmij człowieku nasiąknięty wodą, skórzany pas z przemoczonych, przylgniętych na maxa jeansów i „przeplaskaj „w mokrych skarpetkach przez bramkę … scenkę pozostawiam waszej wyobraźni.
Straż graniczna też miała challenge z potwierdzeniem mojej tożsamości…
Przepraszam, ale jakoś tak nie zdążyłam się przejrzeć w lustrze … Oj, no troszkę się „rozmazałam”.. takie tam czarne smugi na policzkach roztarte, z włosów już przynajmniej nie kapało- troszkę się tylko potargały tworząc takie jakby niby gniazdo…..Who cares…?
Mission accomplished.
Wybaczcie, dokumentacji zdjęciowej nie załączam;)
Wasza
K.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…